Kliknij tutaj --> 🌕 dzieci dokuczają mojemu dziecku w szkole

Stwierdzam, że podałam/em wszystkie znane mi informacje o dziecku, które mogą pomóc w zapewnieniu właściwej opieki w czasie pobytu dziecka na koloniach letnich. Wyrażam zgodę na przetwarzanie danych osobowych w zakresie niezbędnym dla bezpieczeństwa i ochrony dziecka. W razie zagrożenia Nękanie dziecka w szkole – kiedy będzie czynem karalnym? Trzeba przede wszystkim pamiętać, że aby można mówić o czynie karalnym stalkingu, to muszą być spełnione znamiona z art. 190a § 1 kodeksu karnego. Specjalnie piszę o “czynie karalnym”, bo dziecko nie popełnia przestępstwo, ale dopuszcza się właśnie czynu karalnego. Pierwszy z nich to nasze własne napięcie, które może ujawniać się, kiedy będziemy chcieli wesprzeć dziecko w adaptacji do szkoły. Niepokój, który może pojawić się w kontekście często trudnych wspomnień, bywa odczuwalny dla dziecka. Jak często pisze i mówi Stuart Shanker, dzieci wyczuwają napięcie rodziców i ono im się Włączenie uczniów pochodzących z Ukrainy do edukacji w polskiej szkole jest wyzwaniem dla wychowawcy, nauczycieli oraz uczniów. Można się jednak odpowiednio przygotować i osiągnąć sukces. Integrację z dziećmi cudzoziemskimi u można podzielić na cztery etapy. Najbardziej warto skupić się na etapie drugim, czyli integracji nowego Zazdroszczę mojemu synowi takiego świadectwa [Z 28plk7b 30.06.12, 11:16 I tak syn wyjdzie ze szkoły głupszy niż wyszedł jego ojciec. Faire Des Rencontres Dans Une Nouvelle Ville. fot. Jarosław Pytlak Pomysł udostępnienia na fejsbuku wybranych haseł ze „Słownika pedagogicznego dla rodziców i nauczycieli zagubionych w nowoczesnym świecie”, publikowanych przez ostatnie pięć lat w kwartalniku „Wokół szkoły”, okazał się noworocznym „strzałem w dziesiątkę”. Pojawiła się lawina reakcji, gwałtownie przybyło osób śledzących profil bloga Wokół Szkoły. Okazało się, że owe hasła mogą się nawet podobać, choć oczywiście w różnym stopniu, odzwierciedlonym liczbą lajków i komentarzy. Samo w sobie jest to dla mnie jako publicysty cenną informacją o stanie ducha i zainteresowaniach Czytelników. Szczególnie żywy odzew wywołało hasło „Nie bawię się z tobą!”, zamieszczone w dwóch wersjach, które przytaczam tutaj na użytek osób niekorzystających z fejsbuka. NIE BAWIĘ SIĘ Z TOBĄ! (2015) – Prosty komunikat pozwalający małemu dziecku poinformować inne dziecko o niezadowoleniu z jakości wzajemnych kontaktów. Zdrowy przejaw kształtowania relacji społecznych w grupie rówieśniczej, przez niektórych rodziców określany jednak nowocześnie, mianem mobbingu. Mobbing w piaskownicy – tego nie wymyśliłby nawet Mrożek! NIE BAWIĘ SIĘ Z TOBĄ! (2020) – Prosty komunikat pozwalający małemu dziecku poinformować inne dziecko o niezadowoleniu z jakości wzajemnych kontaktów. Zdrowy przejaw kształtowania relacji społecznych w grupie rówieśniczej, przez rosnącą rzeszę dorosłych traktowany dzisiaj jako przejaw agresji (przemocy), wymagający interwencji. W wersji soft – rozmowy uświadamiającej wychowawcy z agresorem i/lub jego rodzicami o niestosowności takiego zachowania. W wersji hard – wsparcia psychologicznego dla ofiary i warsztatów zastępowania agresji dla całej grupy horyzoncie rysuje się już wersja super hard – pozew sądowy, do wyboru: przeciwko rodzicom agresora albo niekompetentnemu personelowi placówki oświatowej. Pierwotnie przesłanie tego hasła było proste: nie pchajmy swojego dorosłego nosa we wszystkie, nawet najbardziej banalne sprawy dziejące się między dziećmi i nie przenośmy do tego świata naszych ocen i pojęć. Jednak coś, co pięć lat temu wydawało mi się godnym wyśmiania absurdem, teraz nabrało rangi poważnego problemu, dotyczącego nie tylko dzieci, ale wciągającego również dorosłych. Rzecz w tym, że właściwie z roku na rok obserwuję gwałtowny wzrost rodzicielskiej troski o wszystko, co własnego dziecka dotyczy. Ot, takie rodzicielstwo totalne, kształtowane przez emocje, rosnące na toksycznej pożywce informacyjnej docierającej z otoczenia. Pisze komentatorka mojego posta na fejsbuku o rzeczywistości szkolnej swojego dziecka: „Będziesz się z nami bawić, jeśli wypijesz wodę z kałuży i zjesz ziemię spod krzaka”. Inna opisuje maczanie słonych paluszków w kleju i zmuszanie jej dziecka do zjedzenia tego. Jedno i drugie w kolejnym komentarzu słusznie zostaje uznane za obrzydliwe, złe i przygnębiające. Na tle takich opisów zdarzeń moja sugestia, wynikająca z treści hasła, żeby nie ingerować niepotrzebnie w to, co dzieje się między dziećmi, może wydawać się słaba. Ale muszę stanąć w jej obronie, bowiem nie ma sensownej alternatywy. Nie wiem, czy świat stał się tak bardzo niebezpieczny, czy tylko rozsypało się nasze poczucie bezpieczeństwa, w czym pomaga nieustająca lawina informacji medialnych, złych, bardzo złych i tragicznych, ale za to przyciągających uwagę. Tylko w sprawach dotyczących młodzieży i tylko z ostatniego czasu: nastolatek zasztyletował w szkole innego nastolatka, szóstoklasista popełnił samobójstwo, bo nauczycielka techniki postawiła mu piątkę a nie szóstkę, brat zabił brata w kłótni o dostęp do komputera czy też konsoli do gier… To działa na rodzicielską wyobraźnię, nauczycielską zresztą też. Czy my-dorośli jesteśmy w stanie funkcjonować tak jak kiedyś, a jednocześnie zapobiec tego typu wydarzeniom?! Czy nauczyciel będzie musiał już zawsze brać pod uwagę, że jego fałszywy ruch przy wystawieniu stopnia może doprowadzić do tragedii? Czy rodzic, pozostawiając w domu dwójkę swoich dzieci, będzie już zawsze zastanawiać się, czy kłótnia pomiędzy nimi nie doprowadzi do tragedii? Odpowiedź nie może być pozytywna, bo tak funkcjonować się nie da. Nie ma takich zabezpieczeń organizacyjnych ani prawnych, może poza umieszczeniem dzieci w izolatkach i kaftanach bezpieczeństwa na dodatek, które pozwoliłyby zapobiec nieoczekiwanym efektom rozmaitych zaburzeń, szerzących się w młodym pokoleniu. Musimy przydawać rzeczom dotyczącym dzieci właściwą miarę, żeby nie uczynić z nich kalek psychicznych, a samemu nie zwariować. Faktem jest, że relacje między dziećmi w ostatnich latach zbrutalizowały się. Między dorosłymi zresztą też, od poziomu polityków aspirujących do rządzenia państwem, po wczasowiczów ukrytych za parawanami na plaży w Łebie. Dzieci nie żyją w próżni i chłoną atmosferę, którą tworzy całe społeczeństwo. Jednocześnie te same dzieci są dzisiaj, jak nigdy, postawione na piedestale. Nie miejsce to na rozważanie dlaczego, ale tak właśnie jest. Projekt „dziecko” ma być udany, dziecko zadbane i szczęśliwe. Niestety, szczęście utożsamiane jest z brakiem przeciwności losu, a nie z ich pokonywaniem. Z natychmiastowym spełnianiem marzeń, a nie staraniem o ich spełnienie. A za tym idzie brak gotowości na porażki i brak odporności w ich obliczu. Takich obrzydliwych, złych i przygnębiających sytuacji, jakich przykłady wymieniłem powyżej za komentatorkami z FB, w swojej karierze pedagogicznej widziałem setki. Ostatnio jest ich więcej, niż kiedyś, uczniowie przeżywają je mocniej, więc częściej, niż kiedyś proszę o interwencję psychologa. Ale nadal, podobnie jak kiedyś oczekuję najpierw od rodziców, aby zanim zaczniemy „coś z tym robić”, spojrzeli na sytuację przez dwa filtry. Pierwszy – autorefleksyjny – „Co takiego jest mojemu dziecku, że inne mu dokuczają?!”. Bo jednak nawet dzisiaj naturalnym stanem pomiędzy dziećmi jest wspólna zabawa. Drugi filtr nazwałbym zdroworozsądkowym. - Jeśli będą się z tobą bawić, pod warunkiem, że zrobisz coś głupiego, to się z nimi nie baw! Poszukaj innych koleżanek i kolegów (jeśli dziecko ich nie może znaleźć, tym bardziej patrz filtr pierwszy). Oczywiście zdaję sobie sprawę, że często sytuacja staje się tak zaogniona, że dziecko sobie autentycznie nie radzi. Więc w sytuacjach kryzysowych pomoc pedagoga, czy psychologa jest potrzebna, jak nigdy wcześniej. Ale nie oczekujmy, że będzie tak w każdej sytuacji, bo zwariujemy, a dzieci wraz z nami. Puenty dla tych refleksji dostarczyło mi dzisiaj samo życie. Tak się bowiem złożyło, że wjeżdżałem kolejką gondolową na Jaworzynę Krynicką, a w wagoniku oprócz mnie podróżowało kilkumiesięczne dziecko w wózku, wraz z rodzicami. Wjazd trwa kilkanaście minut, więc zdążyliśmy sobie trochę pogadać o tym i o owym. W pewnej chwili wagonik wyjechał spomiędzy drzew i na twarz dziecka, które spokojnie leżało w wózku i obserwowało świat, padły ostre promienie słońca. Czujny tata natychmiast ustawił swoją dłoń tak, by zacienić oczy malucha. Ośmielony miłą rozmową, postanowiłem zaryzykować i zapytałem, czy mogę podzielić się pewną myślą, która dla rodziców może okazać się ciekawa. Po uzyskaniu zgody poprosiłem ojca dziecka, żeby cofnął rękę i popatrzył, co się stanie. A stało się to, co (było dla mnie) oczywiste – dziecko przymknęło oczy. Bez żadnego grymasu dyskomfortu! Ręka wróciła na miejsce, dziecko oczy otworzyło, powtórnie została zabrana – zamknęło. Zapytałem – dlaczego osłania Pan oczy dziecka? Przecież ono właśnie uczy się, jak radzić sobie z otoczeniem. Odbywa lekcję (jedną z setek lub tysięcy), do czego służą różne części ciała, w tym wypadku powieki. Nie należy mu tego doświadczenia odbierać! Owszem, gdyby zaczęło płakać lub wiercić się, może interwencja byłaby usprawiedliwiona. Ale jeśli nic się nie dzieje, trzeba pozwolić dziecku przeżywać także chwile dyskomfortu. Przejechaliśmy kolejne kilkaset metrów - maluch z zamkniętymi oczami - aż wreszcie młody tata nie wytrzymał psychicznie. Podniósł budę wózka, żeby twarz dziecka była w cieniu. Ale wysiadając z wagonika podziękował. Drodzy Rodzice! Jeszcze zanim dziecko pójdzie do szkoły, możecie zwiększyć jego odporność na przeciwności losu. Po prostu nie spełniajcie jego potrzeb z wyprzedzeniem. Dajcie szansę przeżycia dyskomfortu. Uczcie, że nie wszystko otrzymuje się tu i teraz. To nie są wydumane rady – naprawdę widać, jak bardzo dzisiejszym dzieciom brakuje dzielności, unicestwianej przez nadmiar opieki w dzieciństwie. Krótko mówiąc, pozwólcie swoim dzieciom "mrużyć oczy"! I "nie podnoście budy od wózka", jeśli dziecko nie da wyraźnego sygnału, że tego potrzebuje. *** Postscriptum (fragment artykułu z numeru 1/2014 kwartalnika „Wokół szkoły”): Trudno oprzeć się wrażeniu, że wielu rodziców nie radzi sobie ze światem, który został pozbawiony jakiejkolwiek naturalności. Nie chodzi wyłącznie o przekształcenie środowiska przyrodniczego, ale także społecznego, które powoduje, że wychowanie młodego pokolenia straciło swój tradycyjny kontekst kulturowy, a stało się zadaniem heroicznym, wymagającym wymyślania wszystkiego od nowa. Zazwyczaj pod dyktando legionu Wujków Dobra Rada, którzy tylko czyhają, by sprzedać nieszczęsnym rodzicom jakiś towar lub pomysł (który zresztą jest dzisiaj również towarem). A jeśli nawet materiał prasowy zdaje się pełnić wyłącznie funkcję informacyjną, to i tak nie poprawia samopoczucia czytelników. Oto w numerze 22/2014 „Newsweeka” znalazł się artykuł Doroty Romanowskiej o przyciągającym uwagę tytule „Pochwała brudu”, w którym czytamy: „Dr David P. Strachan, epidemiolog z londyńskiego ST. George’s Hospital Medical School (…) w prestiżowym czasopiśmie medycznym „British Medical Journal” sformułował (…) tzw. „hipotezę higieniczną”. Zakłada ona, że od pierwszych chwil życia potrzebujemy mikrobów. Kontakt z nimi jest niezbędny, by układ odpornościowy nauczył się chronić nasz organizm przed zagrożeniem. – Bakterie, grzyby i inne drobnoustroje, które uważamy za złe, są częścią środowiska. Jedynie żyjąc z nimi, mamy szansę rozwijać się prawidłowo – mówi Michael Zasloff, immunolog z Georgetown University Medical Center. Organizm wystawiony od wczesnego dzieciństwa na działanie różnych mikrobów uczy się, które są dobre, a które złe. Z tej wiedzy korzysta potem przez całe życie.” W konkluzji dowiadujemy się, że eliminowanie z otoczenia dziecka naturalnych czynników chorobotwórczych wydaje się być przyczyną różnych rodzajów alergii i innych chorób związanych z wadliwym działaniem układu odpornościowego. A więc nie tylko wycinanie lasów tropikalnych, zanieczyszczenie wód i skażenie gleby, ale także… nadmiar czystości jest niebezpiecznym przejawem przekształcenia środowiska przyrodniczego. A teraz – to już moja własna inicjatywa – spróbujmy powyższy fragment artykułu przerobić, stawiając inną hipotezę, którą nazwę „opiekuńczą”: „Zakłada ona, że od pierwszych chwil życia potrzebujemy pewnej dawki dyskomfortu. Kontakt z nim jest niezbędny, by układ nerwowy nauczył się prawidłowo reagować na stres, pobudzając organizm do działania. Poczucie braku, frustracja, które uważamy dzisiaj za złe, i przed którymi ze wszystkich sił staramy się chronić dzieci, są częścią naturalnego środowiska społecznego. Jedynie żyjąc z nimi, mamy szansę rozwijać się prawidłowo – mówi Jarosław Pytlak, pedagog z Warszawy. Człowiek wystawiony od wczesnego dzieciństwa, w bezpiecznym skądinąd środowisku rodzinnym, na działanie różnych czynników stresogennych uczy się na nie reagować w sposób akceptowalny społecznie. Z tej wiedzy korzysta potem przez całe życie.” Nie potrafię przytoczyć wyników badań naukowych na poparcie „hipotezy opiekuńczej”, jednak znajduje ona pełne potwierdzenie w moim doświadczeniu. Wychowujemy pokolenie dzieci „przezaopiekowanych”, które z tego powodu prezentują brak szacunku dla innych ludzi, bo wszyscy są na ich usługi, nie są przedsiębiorcze, bo wszystko w ich życiu jest wyreżyserowane i nastawione na osiągnięcie z góry założonego efektu, i nie mają poczucia odpowiedzialności, bo wszystko, co ich dotyczy jest narzucone i kontrolowane przez dorosłych. W ten właśnie sposób przejawia się zgubny wpływ przekształcenia naturalnego środowiska społecznego, co już można dostrzec w młodym pokoleniu, a będzie – obym był złym prorokiem – tylko gorzej już za kilka lat. *** I jest, proszę Szanownych Czytelników! (JP-2020) Notka o autorze: Jarosław Pytlak jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 24 STO na Bemowie w Warszawie oraz pomysłodawcą i wydawcą kwartalnika pedagogiczno-społecznego Wokół Szkoły. Działalnością pedagogiczną zajmuje się przez całe swoje dorosłe życie. Tekst ukazał się w blogu autora. PRZECZYTAJ TAKŻE: >> Czy można (i warto) pracować coraz więcej? >> J'accuse...! >> Zmieniać szkołę? Koniecznie! Ale z rozwagą fot. Niemal co drugi uczeń szkoły podstawowej doświadcza różnych form dokuczania ze strony rówieśników, a skala zjawiska w klasach I-VI jest większa niż w gimnazjach. Nie zawsze rodzice są świadomi istnienia tego zjawiska, często dowiadują się o nim zbyt późno. Co rodzic może powiedzieć swojemu dziecku, aby mu pomóc, wesprzeć w trudnej sytuacji? „Dokuczanie między rówieśnikami lawinowo rośnie. Przyczyn można upatrywać w wielu czynnikach: braku autorytetu w postaci szkoły, doświadczenia anonimowości w Internecie i uczenia się tam różnych metod przemocy werbalnej z ograniczoną odpowiedzialnością, a także poczucia osamotnienia dzieci w kontekście przemian w rodzinie, na przykład z powodu rosnącej liczby rozwodów czy nieobecności w ciągu dnia rodziców czynnych zawodowo.” – mówi Małgorzata Ohme, psycholog i ambasador Kampanii Bądź kumplem – nie dokuczaj. Rodzice mają ważną rolę do odegrania w zwalczaniu lub ograniczaniu tego zjawiska i nie powinni się przed tym wstrzymywać. Rozmawiajmy z dzieckiem Co rodzic może powiedzieć dziecku, któremu dokuczają koledzy i koleżanki w szkole? Przede wszystkim spróbujmy uświadomić dziecku, że: To, że ktoś ci dokucza, nigdy nie jest Twoja winą. Masz prawo być taki, jaki jesteś. Nikomu nie wolno obrażać innych osób, popychać ich, bić, czy nie szanować ich rzeczy. Masz prawo czuć się źle, kiedy inni mówią lub robią coś, co jest dla Ciebie przykre. Możemy dziecku poradzić: Jeżeli ktoś sprawia Ci przykrość – powiedz mu/jej, że NIE podoba Ci się to i NIE zgadzasz się na takie traktowanie. Możesz poćwiczyć takie rozmowy np. z rodzicami lub przyjaciółmi. Nie oddawaj! To tylko pogorszy sytuację. Znajdź zaufaną osobę dorosłą w swoim otoczeniu. To może być rodzic, nauczyciel, pedagog. Porozmawiaj z nimi – dzieciom może być trudno wpłynąć na zachowanie swoich rówieśników. Dorośli naprawdę mogą zrobić więcej! Jako rodzice powinniśmy także uświadamiać dzieci, że jeśli dokuczanie powtarza się, koniecznie powinny powiedzieć o tym dorosłym. I to za każdym razem, gdy problem się pojawia. Niech robią tak dopóki problem nie zostanie rozwiązany. Dzieci powinny także unikać tych miejsc, w których zazwyczaj dochodzi do dokuczania: Jeżeli poczujesz się zagrożona/-y – postaraj się jak najszybciej znaleźć w bezpiecznym miejscu. Nie wstydź się uciekać, czy wołać o pomoc. Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze! Jeżeli jesteś świadkiem, dokuczania – nie zostawaj z tym sam, powiedz zaufanej osobie dorosłej. Bądź wsparciem dla kolegi/koleżanki, którzy doświadczają dokuczania. Staraj się włączać ich w aktywności towarzyskie, rozmawiaj z nimi, dosiadaj się na stołówce. Dzięki temu będą wiedzieć, że nie są sami! Przekażmy także dzieciom informację o anonimowym Telefonie Zaufania dla Dzieci i Młodzieży 116 111. To połączenie jest bezpłatne i dziecko może zadzwonić tam po pomoc, jeśli uważa, że powinno porozmawiać z kimś o danej sytuacji, problemie. Porady od psychologa Rozmawiajmy z naszymi dziećmi jak najczęściej o tym, co wydarzyło się w szkole lub w drodze do/ze szkoły. Małgorzata Ohme przygotowała dla dzieci kilka porad – spróbujmy je przekazać naszym dzieciom, aby nie bały się być dobrymi kumplami w szkole: Co możesz zrobić gdy ktoś ci dokucza? Nie myśl, że to, co o tobie mówi jest prawdą. Chłopak/dziewczyna ma problem i wyżywa się na tobie. Gdy zaczyna cię zaczepiać, staraj się oddalić od niego albo przyłączyć do jakiejś grupy. Udawaj, że nie słyszysz. To tylko brzęczenie komara. Albo człowiek, który mówi po chińsku, a ty nie rozumiesz. Gdy stoisz przy nim wyobraź sobie, że jest między wami niewidzialna szyba, za którą on coś mówi, ale ty widzisz tylko ruszające się, bezdźwięczne usta. Zrozum, że ludzie silni nie muszą dręczyć innych, by czuć się ze sobą dobrze. Siła jest w środku, w naszych dobrych sercach. Pomyśl, że może on też ma serce, ale zatrute. Ktoś skrzywdził jego, a teraz on krzywdzi ciebie. Tak naprawdę to zagubiony, złoszczący się mały chłopczyk, któremu jest bardzo źle. Wierz w siebie. Mów sobie „dam radę”. Tak naprawdę on jest słaby, a ja silny. Na pewno on powtarza jakieś teksty. Zapisz je i pogadaj z bliskimi, zaplanujcie jakieś riposty typu „To bardzo ciekawe” albo „Lepiej się czujesz jak tak gadasz?”. Nie wyzywaj go i nie bij. Robi to dokładnie po to, by wytrącić cię z równowagi. Każda twoja reakcja pełna złości daje mu satysfakcję i zachęca do dalszego dokuczania. Nie pokazuj swoich emocji. Pewnie ci smutno albo cię to złości (to normalne), ale on uzna to za słabość, która da mu siłę. Tacy jak on nakręcają się strachem innych. Spróbuj znaleźć wśród innych sojuszników. Zapraszaj ich do domu, nawiązuj kontakty. Gdy uda ci się stworzyć wokół siebie grupę, będziesz silniejszym przeciwnikiem. Bądź miły dla tych, którzy ci nie dokuczają, a których on lubi. Spróbuj pozyskać ich sympatię, a wtedy on straci swoich sojuszników i zostanie sam. Pamiętaj, że w momencie gdy ci grozi, musisz o tym komuś powiedzieć. najlepiej zaufanemu dorosłemu. Nie bój się, że wyjdziesz na kabla, to ta wyjątkowa sytuacja, gdy musisz chronić swoje bezpieczeństwo. A mądry dorosły będzie wiedział, jak to zrobić, by nie zawieść twojego zaufania i zadbać o twoją reputację. Czasami pewnie czujesz się gorszy, gdy ci dokucza. Nie jesteś gorszy, on chce po prostu sprawić, byś tak się czuł. Gorszy jest ten, który poniża innych. A wiesz dlaczego poniża? Bo sam czuje się gorszy! Nie wątp w dobro. Bycie miłym dla ludzi jest bardzo ważne. On będzie w życiu samotny, jeśli się nie zmieni, a ty nie. Będzie wokół ciebie wiele kochających osób. Pobierz infografikę z poradami dla dzieci Materiał przygotowany w ramach kampanii społecznej Cartoon Network, "Bądź kumplem, nie dokuczaj" Mam problemy w szkole z nauczycielami nauką i rówieśnikami, więc może zacznę od początku mam 14 lat w styczniu 15 i codziennie mam myśli samobójcze, w przeszłości miałem próby samobójcze ciąłem się rozmawiałem z szkolnym psychologiem i z policją ale nie powiedziałem wszystkiego co mnie ciągnie w dół, za nie zaniedbywam szkołę bo nie chce się uczyć jestem w 8 klasie przeszedłem warunkowo, nauczyciele ciągle mi dokuczają tym że jestem "uzależniony od komputera" a ja siedzę przed komputerem dlatego że to jest jedyna rzecz kiedy zapominam o swoich problemach, mam tylko jedną osobę której mogę zaufać mojemu przyjacielowi poznanemu 3 lata temu przez internet jak coś mnie gryzie rozmawiam z nim o tym lecz tym razem znowu mi zaczęły dokuczać myśli samobójcze i to takie że chce uciec z domu i już nigdy nie wrócić kłócę się w kółko z mamą bo nie chodzę codziennie do szkoły bo nie lubię tam wracać ostatnio była taka sytuacja że podszedłem na lekcji matematyki do tablicy nie wiedziałem co zapisać a pani perfidnie cytuje : "Tak właśnie wygląda przykład człowieka który jest uzależniony od komputera", chciałbym w to wierzyć ale ja nie jestem uzależniony ja po prostu zawsze byłem nie śmiały, wstydliwy, i nie lubię szkoły, jak np się spóznie na lekcji to pani trzeba było grać całymi nocami a ja nie gram na komputerze w nocy, tylko w dzień jak jestem w domu i odstresuwuje się czasami grami, lecz już nie zabaradzo gram wole robić muzykę i wspierać przy tym znajomych przez internet, w szkole czuje się jak bym coś im zrobił, próbowałem się zabić raz przez szkołe podduszając się, drugie podejście było podcięcie żył lecz tylko blizny mi zostały a mi nic się nie stało, i teraz znowu próbuje się zabić lecz jak biorę żyletkę do ręki brakuje mi odwagi by popełnić samobójstwo chciałbym robić swoje czyli muzykę ze znajomymi przez internet, w realnym życiu nie mam prawie znajomych tylko w szkole i to tyle, uważają że gram w gry 24/7 a wcale tak nie jest max 5/6 godzin siedze oglądać serial "The Walking Dead" słucham wykonawców muzyki takich jak "Young Igi", "Młody Wariat" ( mój znajomy ), "Young Multi", "Bedoes", "White 2115", "Moli", i wiele więcej mamie nie odpowiada muzyka której słucham bo mama nie przepada za Hip Hopem, Trapem, słucham muzykę dlatego że od stresuwuję się od tego, mam depresje przepraszam że się tak rozpisałem ale chciałem wydusić z siebie co przeżywam... czekam na odpowiedz :( Dziś chciałam Wam opowiedzieć o tym, jaki błąd popełniłam szukając przyczyny zachowań moich dzieci “nie takich jakie bym chciała”. Wydawało mi się, że wiem skąd się biorą, ale przez dwie przypadkowe sytuacje okazało się, że byłam w błędzie! Zawsze staram się spojrzeć na daną sytuację oczami dziecka, a nie tylko patrzeć ze swojego, dorosłego punktu widzenia. Ale nigdy nie wiem, co dokładnie siedzi w głowach moich dzieci! Mogę się jedynie domyślać albo szukać podpowiedzi w mądrych książkach, które jeśli są wartościowe – to Wam je tu polecam. Historia Tobiasza Tobiś mając nieco ponad rok poszedł do żłobka. Początki jak się można było domyśleć były płaczliwe, ale po jakimś czasie przeszliśmy od płaczu przy drzwiach do etapu, gdy chętnie biegł do placówki i wciskał dzwonek do drzwi. W żłobku były 2 grupy – młodsza i starsza. W młodszej były 3 panie, wszystkie bardzo fajne. Jedna z nich bardzo mi pomogła, bo mając syna z zaburzeniami SI szybko zauważyła u Tobka problemy z integracją sensoryczną. Powiedziała mi gdzie iść na diagnozę, podpowiadała jak się z nim bawić, żeby mu pomóc i generalnie bardzo dużo się od niej dowiedziałam. Jej rola w całej historii jest duża, więc nazwijmy ją dla łatwiejszego rozeznania w temacie ciocią Olą. Po roku, czyli mając nieco ponad 2 lata Tobiś przeszedł do starszej grupy, w której były 2 inne ciocie. Jedną z nich określiłam jeszcze wcześniej jako “wojskową”. Bo często jak odbierałam Tobka, gdy jeszcze był w młodszej grupie i w szatni ubieraliśmy buty, to słyszałam jak opowiada rodzicom odbierającym starsze dzieci tonem “wojskowym”, choć niby z uśmiechem “Noo, Tymuś dziś nie zjadł zupy, drugie danie to ledwo ledwo, musiałam mu mamo pomagać! Proszę go pilnować w domu, żeby jadł sam, bo tu go nikt nie będzie karmił!” To wszystko było mówione niby miło, niby z uśmiechem, ale jednak tonem nieco pretensjonalnym. Gdy Tobek trafił do tej grupy, a było to po lockdownie to znowu wrócił etap porannego płaczu. Ale jak go odbierałam popołudniu, to był wesoły i uśmiechnięty. Próbowałam różnych sposobów, trochę pomagało szukanie rano na klombie przed przedszkolem mróweczek lub pajączka między kamyczkami.. Czasem próbowałam zgadywać co dziś będzie na obiad i wymieniałam różne zupy, a Tobiś kiwał lub kręcił głową na “nie” lub “tak”. Dodam, że idąc do tej grupy Tobek nie mówił nic, bo zaczął mówić mając 2,5 roku. Prawie przez cały rok były poranne dramaty mniejsze lub większe. Wszystko to zwalałam na karb tego, że on jest bardzo do mnie przywiązany i ma problem z przejściem ze stanu “bycie z mamą” na “bycie bez mamy w placówce”. Zresztą dzieci z zaburzeniami SI często mają z tym problem, więc to było dla mnie najlepsze wytłumaczenie. Gdy w sierpniu Tobiś kończył przygodę ze żłobkiem, przygotowałam podziękowania dla wszystkich cioć od Tobka. Ostatniego dnia rano zapukaliśmy najpierw do sali z maluszkami, żeby dać paniom małe upominki i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu okazało się, że ciocia Ola już tu nie pracuje! A jeszcze 2, 3 tygodnie temu przecież ją widziałam! Dowiedziałam się, że nastąpiła redukcja etatów i jakoś dziwnie panie ze mną rozmawiały mówiąc, że nie mają z nią kontaktu, nie mogą jej nic przekazać itp. Akurat cioci Oli bardzo dużo zawdzięczam. Gdyby nie ona, to być może w ogóle bym z Tobkiem nie poszła na diagnozę SI do Pani Asi z Famigi, bo przecież pół roku wcześniej byłam z nim na diagnozie, gdzie dowiedziałam się, że “mój syn taki jest” i “wyrośnie z tego”, o czym pisałam kiedyś w poście gdzie szukać pomocy, gdy Twoje dziecko jest inne. Ciocia Ola mnie namówiła na wizytę w Famidze i to był dla nas strzał w 10, bo diagnoza Pani Asi baardzo dużo zmieniła! Odszukałam szybko ciocię Olę na facebooku, bo pamiętałam, że lajkowała zdjęcia dzieci na stronie żłobka i napisałam do niej z pytaniem, czy mogę się jakoś z nią spotkać, bo chciałam jej podziękować. Spotkałyśmy się jeszcze tego samego dnia, porozmawiałyśmy i jedno jej zdanie dało mi mocno do myślenia. “Mam nadzieję, że w przedszkolu będą Tobka dobrze traktować, biorąc pod uwagę jego zachowania. Bo w drugiej grupie w żłobku to różnie bywało..” . Jak się zapytałam co ma na myśli, to odpowiedziała trochę wymijająco, że “Wie Pani jaki Tobiś jest. I wie Pani jak było u nas. W tej drugiej grupie nie do końca rozumieją co to znaczą zaburzenia SI”. To był ostatni dzień Tobka w żłobku, więc trochę wtedy machnęłam na to ręką. Czekały nas potem 2 tygodnie przerwy i od września przedszkole. Pierwszy tydzień w przedszkolu, które znajduje się w budynku obok żłobka były ciężkie. Ale wiadomo – dzieci żłobkowe wróciły tu po 2-tygodniowej przerwie, a inne po raz pierwszy zostawały w placówce bez mamy. Rano znowu wrócił płacz i hasło “Chcę do domkuuuuu!“. Próbowałam różnych sztuczek z szukaniem mrówek i pajączka w kamyczkach włącznie, zrobiłam z Tobkiem obrazkowy plan dnia i kurcze, nagle bum! Przyszedł taki dzień, że podjechaliśmy pod placówkę, Tobiś wysiadł bez płaczu i poszedł do przedszkola! A dodam, że w tym okresie dzieci przekazywało się paniom w drzwiach. Rodzic nie miał możliwości wejścia do szatni, co było możliwe w żłobku i co dla dzieci było na pewno dodatkową trudnością. I generalnie tak jest do dziś. Tzn. nie ma rano płaczu, co najwyżej czasem zdarzy się hasło “Chcę zostać z Tobą w domku i się bawić!“. I jak się zaczęłam nad tym zastanawiać, to nagle mnie olśniło! Może te poranne płacze Tobka w żłobku wynikały z tego, o czym mówiła ciocia Ola? Może będąc w grupie u pani “wojskowej” faktycznie był nierozumiany i było mu tam źle? A że długo nic nie mówił, to nie mógł mi tego przekazać? Poza tym była jeszcze jedna kwestia. Cały czas byłam przekonana, że ciocia “wojskowa” ma na imię Kasia. A miała na imię Magda! Za to Kasia miała na imię pani, która przynosiła dzieciom posiłki z kuchni i pomagała przy karmieniu! Była taką pomocą w drugiej grupie. I nawet wtedy, gdy Tobiś już coś mówił i dało się z nim skomunikować, jak pytałam go o ciocię Kasię, to mówił, że ją lubi. On mówił o Kasi, a ja pytałam o Magdę! Totalne niedogadanie się! Do tego przypomniałam sobie moją rozmowę z ciocią Magdą “wojskową”. Kiedyś spotkałyśmy się w sklepie przy żłobku. Stojąc w kolejce do kasy zapytała mnie, czy Tobiś w domu też tak dużo płacze i się awanturuje? Odpowiedziałam jej, że tak, zdarza mu się, bo jest uparty i próbuje postawić na swoim. Zapytała mnie jak reagujemy na to w domu? Odpowiedziałam jej, że jeśli chodzi o błahe sytuacje, jak np. o to, że chce wodę w zielonym kubku, a ja nalałam mu do niebieskiego, to mu przelewam do zielonego i Tobek przestaje się awanturować. Na co ciocia odpowiedziała, że nie możemy mu tak ulegać, bo nam wejdzie na głowę, że trzeba mu stawiać granice itp. I w sumie na tym się rozmowa skończyła, bo doszłam już do kasy i przyszła moja pora na płacenie za zakupy. Przypomniałam sobie o tej rozmowie i znając mojego synka pomyślałam, że być może w żłobku było mu źle, bo np. został posadzony przy stoliku nie tam gdzie chciał. Może chciał siedzieć koło swojego ulubionego kolegi, a posadzono go obok dziewczynek? Dla pań to nic wielkiego, a dla niego mogło to być ważne i mógł się o to awanturować. Może ciocia czytała bajkę, która mu się nie spodobała? Albo trzeba było przyklejać coś klejem, a Tobek nie lubi mieć brudnych, uklejonych rąk? W każdej z tych sytuacji wystarczyło wytłumaczyć mu, że jeśli nie chce słuchać bajki, niech siądzie na końcu sali. Jeśli nie chce mieć uklejonych rąk, niech pójdzie do łazienki je umyć. ALE trzeba było poświęcić mu chwilę i wyjaśnić sytuację! Albo pójść z nim do łazienki i pomóc umyć ręce, czy buzię! W przedszkolu panie zostały poinformowane o problemach Tobka, choć muszę przyznać, że dzięki terapii bardzo dużo udało się z nim wypracować. Jak pytałam pod koniec września jak sobie radzi w nowym miejscu, to usłyszałam, że świetnie i że nie ma z nim większych problemów. Nie ma rano płaczu, a jak przychodzę po niego popołudniu, to czasem słyszę “Mamusiu, miałem fajny dzień! A Ty? Co robiłaś w pracy?“. I tak sobie myślę, że być może powodem nie było wcale rozstanie ze mną, a nie do końca dobre traktowanie Tobka w żłobku? Może nowe ciocie mają do niego inne podejście? Może też fakt, że jest starszy i potrafi powiedzieć o co mu chodzi ułatwia uniknięcie niepotrzebnych wrzasków i płaczu? Cieszę się i jestem z niego bardzo dumna, że tak dobrze ciocie się o nim wypowiadają. Że odnalazł się w nowym miejscu, że bierze udział w zabawach, robi prace plastyczne i potrafi opowiedzieć co dziś robili. I że problem z porannym płaczem zniknął! Historia Poli Pola, 11 lat, 6 klasa podstawówki. Mniej więcej od roku obserwujemy u niej zmianę w zachowaniu. Widać, że emocje biorą górę, hormony buzują i dojrzewanie wjeżdża pełną parą! Tak przynajmniej sądziliśmy do tej pory i na to zwalaliśmy jej wybuchy złości, nieadekwatne do sytuacji reagowanie na nasze uwagi, czy żarty. W zeszłym roku wysłaliśmy ją na zajęcia z TUS – trening umiejętności społecznych, bo sami nie wiedzieliśmy jak sobie radzić z jej emocjami. Podnoszenie głosu jak się jej zwróciło na coś uwagę, obrażanie się o byle co, zamykanie się w pokoju.. Jak nic dojrzewanie i hormony! Ale 3 dni temu nagle mnie olśniło! Popołudniu Pan Tata poprosił Polę, żeby wyrzuciła śmieci. “Tak, zaraz“. Klasyka odpowiedzi nastolatka. Godzinę później prośba została ponowiona i odpowiedź była podobna. Potem jeszcze raz ja jej o tym przypomniałam, a wieczorem mąż nie wytrzymał. Poszedł sam wyrzucić śmieci, bo wychodziły już ze śmietnika i powiedział, że ponieważ ona nie ma ochoty wyrzucić śmieci, to on nie ma ochoty dawać jej kieszonkowego w przyszłym miesiącu. I jak Pola to usłyszała to z oburzeniem i prawie łzami w oczach powiedziała coś w stylu “Nie dość, że od rana wszyscy mi dokuczają, to jeszcze Wy musicie!”. Zaczęłam ją ciągnąć za język i opowiedziała mi, co się wydarzyło w szkole rano. Chłopcy zajęli jej ławkę. Poprosiła ich, żeby poszli do swojej, na co odpowiedzieli jej, że Pani kazała im siedzieć w pierwszej ławce. Ok, usiadła gdzie indziej. Potem był wf, a po wfie chłopcy znowu zajęli jej miejsce. Ponownie ich poprosiła, żeby poszli do swojej ławki, a oni do niej z tekstem “Spier** i zamknij łeb!“. Hasło “Zamknij łeb!” już od niej słyszałam. Na moje wielkie oczy i oburzenie, córka odpowiedziała, że to “normalna odzywka w klasie”. Że wszyscy tak do siebie mówią i to “nic takiego”. Pola nie jest zbyt wylewna jeśli chodzi o opowiadanie tego, co było w szkole. Czasem coś powie, a czasem muszą z niej wyciągać. Ale faktem jest, że od pierwszej klasy 2 kolegów z przerwami jej dokucza. Wyzywają ją od głupich, grubych… I to oni zajęli jej 3 dni temu ławkę. Pola niestety jest z tych, którzy muszą mieć ostatnie zdanie. Nie da sobie w kaszę dmuchać, co akurat w tym przypadku działa na jej niekorzyść. Bo zamiast odpuścić, odwrócić się na pięcie i odejść, to ona wdaje się z nimi w przepychanki słowne i wyzywanie się wzajemne. A dla nich – w to mi graj! Ona jest jedna, ich jest 2, 3, czasem więcej. Za Polą niestety żadna dziewczyna się nie wstawia, bo pewnie boją się, że zaraz zajęłyby jej miejsce i to one byłyby “dziewczyną do bicia”. Skontaktowałam się szybko z kilkoma rodzicami z klasy Poli z prośbą o delikatne podpytanie dzieci jak to naprawdę jest. Wszyscy niestety potwierdzili, że tak właśnie chłopcy traktują moją córkę. I nie tylko, że ją przezywają, ale np. gdy coś opowiada, to potrafią jej wejść w słowo z tekstem “A po co to mówisz, ktoś Cię o to pytał?”. Serce mi pękało jak to słyszałam, bo przecież dla dorosłego takie potraktowanie przez drugą osobę jest przykre, a co dopiero dla 11-letniego dziecka? Przy okazji wyszło na jaw, że dzieci w klasie strasznie przeklinają! I to zarówno dziewczynki, jak i chłopcy. Zgłosiłam całą sprawę do wychowawczyni. Długo z nią rozmawiałam. Powiedziała mi, że to, że Pola nie chce opowiadać nic o szkole to klasyczne zachowanie dziecka w tym wieku. Że o ile w 4 klasie dzieci jeszcze opowiadają rodzicom co się wydarzyło podczas lekcji, to w 6, 7 klasie wolą rówieśników i nie chcą dzielić się z rodzicami historiami ze swojego życia. Że to, że Pola nie chciała, abym nic robiła w jej sprawie to też podobno norma! Że ona wie o niektórych sytuacjach, o których pewnie ja nie wiem. Że co tydzień z nią rozmawia i pyta, czy w klasie jest ok. I że mimo wszystko Pola jest bardzo lubiana w klasie, czego dowodem jest fakt, że została wybrana przewodniczącą klasy i pomimo trudnej konkurencji zdobyła najwięcej głosów! I jak tak sobie analizowałam różne sytuacje z przeszłości, to doszłam do wniosku, że hormony hormonami, dojrzewanie dojrzewaniem.. ALE przecież te wszystkie docinki od kolegów muszą się w niej kumulować i być może to nadmierne, głośne reagowanie w domu na nasze słowa jest właśnie efektem tych skumulowanych emocji! Złych emocji! Jak długo dorosły człowiek jest w stanie znosić docinki, wyzywanie, mobbing? No ile? A u niej trwa to z przerwami od pierwszej klasy, a jest w szóstej! Wiele razy z nią o tym rozmawiałam. Tłumaczyłam, prosiłam, odpuść, nie odpowiadaj na zaczepki, może im się znudzi? I były okresy, że mówiła, że jest okej, że jeden, czy drugi chłopiec nagle stali się dla niej mili. Że ją poczęstowali żelkiem na przerwie, czy coś pożyczyli. Ale za jakiś czas to wracało. Tyle, że do tej pory nie było w tym wulgaryzmów i takiego chamstwa! Na moje pytanie od kiedy klasa stała się taka “wulgarna” usłyszałam, że od końca 5 klasy. To wtedy zaczęły się przekleństwa i coraz bardziej chamskie teksty. Kurcze, ja też chodziłam przecież do podstawówki, ale aż takiego bezczelnego zachowania nie przypominam sobie! Mam teraz wyrzuty sumienia, że może byłam zbyt ostra dla Poli? Może czasem zbyt ostro do niej coś powiedziałam? A ona biedna, po całym dniu w szkole mogła naprawdę mieć już dość? I może dlatego tak lubi chodzić na zbiórki harcerskie i tak bardzo podobało jej się na obozie, który trwał aż 4 tygodnie – bo tam była traktowana normalnie? Nie było wyzwisk, dokuczania i docinek.. Z tego wszystkiego zapytałam ją, czy nie chciałaby zmienić szkoły, ale nie chce, twierdzi, że w tej jej dobrze. A ja na siłę jej przenosić nie będę. Cała ta sytuacja dała mi wiele do myślenia. Wydawało mi się, że mam dobry kontakt z córką. Że dużo z nią rozmawiamy. Ale widzę, że wiek dojrzewania ma swoje prawa i faktycznie coraz mniej od niej słyszę na temat “jej życia”. A jeśli już, to jest to wiedza wyciągana od niej tysiącem pytań. Najchętniej poszłabym do szkoły i wymierzyła tym pyskatym gówniarzom sprawiedliwość! Bo nikt nie będzie robił z mojej córki kozła ofiarnego! Ale wiem, że nie tędy droga. I trzeba to rozwiązać bardziej dyplomatycznie. Im dłużej nad tym myślę, a myślę od 3 dni tym więcej różnych sytuacji mi się przypomina. Ponieważ Pola rzadko się skarżyła na kolegów z klasy, dlatego jej zachowania nie kojarzyłam z problemami w szkole. A bywało tak, że jak zwróciliśmy jej w domu na coś uwagę, na przykład, że niedokładnie odkurzyła podłogę, bo pod stołem jest masa okruchów, to zamiast wzruszyć ramionami, powiedzieć Okeeej, zaraz poprawię czy coś w tym stylu, Pola często reagowała hasłem “Powiedz jeszcze, że jestem beznadziejna, głupia i do niczego!“. To była zupełnie nieadekwatna reakcja na sytuację i za każdym razem zastanawiałam się skąd się u niej bierze taka samoocena? Jakie są powody zachowania dziecka, że tak emocjonalnie reaguje? Przecież w domu raczej jest chwalona, w szkole ma dobre stopnie, pięknie rysuje, nie ma powodów, żeby ktoś ją tak oceniał, więc skąd u niej takie teksty? No to teraz już wiem! Jak to rozwiążemy? Na razie udało się zdziałać tyle, że do klasy przyjdzie na godzinę wychowawczą psycholog i po raz drugi w tym roku będzie im opowiadał o relacjach i wzajemnym szacunku. Bo jak to powiedziała wychowawczyni, im trzeba to mówić co chwilę, powtarzać jak zdartą płytę, bo raz jak się powie to za mało. Wychowawczyni wyśle do rodziców prośbę o porozmawianie z dziećmi na temat tego, jak się zachowują w szkole, jak się do siebie wzajemne odzywają itp. Choć jak sama stwierdziła, treść tej wiadomości musi dobrze przemyśleć. Już nie raz, gdy wystawiała w dzienniku elektronicznym komuś uwagę za nieodpowiednie zachowanie – dostawała odpowiedź zwrotną, że to niemożliwe, bo “moje dziecko jest w domu grzeczne”. Gdy w zeszłym roku chciałam iść z córką do psychologa, to rękami i nogami zapierała się, że nie pójdzie. Wtedy wpadłam na pomysł z TUS, a ponieważ to były zajęcia grupowe, to poszła chętniej. Wychowawczyni zapytała mnie, czy chcę i czy wyrażam zgodę, żeby w szkole z Polą porozmawiała pani psycholog? Zapyta ją jak się czuje w szkole, w klasie, taka “ogólna” rozmowa, z której być może dowiemy się coś więcej? Oczywiście się zgodziłam. Cieszę się, że wychowawczyni podeszła do tematu bardzo mądrze. Znając realia polskiej szkoły mogła mnie zbyć i powiedzieć, że przesadzam. W końcu wszystkie dzieci w starszych klasach przeklinają, więc to nic dziwnego. A że na pewno wynoszą to z domu, to mogłabym jeszcze usłyszeć reprymendę na temat tego, żebym sama nie przeklinała (!). Różne mogłyby się wydarzyć historie 🙂 Na szczęście ostatnie 2 dni były spokojne, przynajmniej tak twierdzi Pola. Nikt jej nie dokuczał, nie dogadywał, a w szkole było nawet fajnie. Zobaczymy jak długo to potrwa.. A mnie obie te historie pokazały, że powody zachowania dzieci czasem leżą tam, gdzie nawet byśmy nie szukali! Że szukać trzeba wszędzie. I dużo rozmawiać! Co prawda z Tobkiem jest to czasem trudne, bo na niektóre pytania jeśli nie wie co powiedzieć, bo na przykład nie pamięta odpowiada: “Ty powiedz” 🙂 Ale warto próbować. A że czasy mamy trudne, to na nastolatków trzeba patrzeć z dużo większą czujnością! Tyle było w ostatnim czasie nieszczęść z młodymi ludźmi w roli ofiar.. Moja córka od pewnego czasu pisze sobie po rękach kolorowymi pisakami. Robi wzorki, rysuje kości, maluje paznokcie. Najpierw jej mówiłam, że ma to zmyć, bo jak to wygląda? Jakby miała brudne ręce! Ale gdy powiedziała mi ostatnio, że robi to zamiast obgryzania paznokci, to stwierdziłam, że chyba niech robi tak, niż jakby miała się okaleczać, ciąć żyletkami, czy dawać upust emocjom w inny sposób.. Pilnujcie swoje nastolatki, próbujcie z nimi rozmawiać, bo jak widać, czasem wydaje nam się, że jest okej, a wcale nie jest! Footer title This content can be configured within your theme settings in your ACP. You can add any HTML including images, paragraphs and lists. Footer title This is an example of a list. Example link 1 Example link 2 Example link 3 Footer title This content can be configured within your theme settings in your ACP. You can add any HTML including images, paragraphs and lists. Footer title This content can be configured within your theme settings in your ACP. You can add any HTML including images, paragraphs and lists.

dzieci dokuczają mojemu dziecku w szkole